Rate this post

Ciekawa jestem czy będzie Ci się chciało to czytać…

Wróciłam z pasterki już ponad 2 godziny temu i tak siedzę na tym kompie bez konkretnego celu, wpatruję się w różę i myślę… o Bieszczadach, o nas, o tych 7 miesiącach… Przytuliłabym się teraz do Ciebie, strasznie mi Cię brakuje.

Tak jak sobie myślę to dochodzę do wniosku, że strasznie to wszystko jest pokręcone; po co nam to? Dlaczego jesteśmy razem? Źle nam było osobno? Odpowiedź jest prosta-źle było, przynajmniej mi. Skakałam sobie z kwiatka na kwiatek. Rządziłam nimi, jak królowa. Obsypywali mnie prezentami, ale mi wciąż czegoś brakowało. Brakowało mi Ciebie 😉 Nie chcę myśleć o tym, jakby to było bez Ciebie. Co by się stało, gdybyśmy się nagle rozstali. Może to mało rozważne, ale liczy się tylko to co jest teraz. Zawsze martwiłam się na zapas. Czas się w końcu dać ponieść emocjom 😉 …kocham Cię. – miałam to napisać Kubie na gg, ale nie napisałam. Skróciłam to nieco. Wysłałam mu samo „…kocham Cię.”. Uznałam, że bardziej to do Niego trafi niż te kilka zdań. Skąd w ogóle mi się to wzięło? Jak pisałam, wróciłam z pasterki i weszłam na kompa. Nikogo już nie ma, więc nikt nie zawraca głowy. W domu już wszyscy śpią. Można więc spokojnie posiedzieć i zastanowić się nad tym wszystkim. Czasem lubię się tak wyciszyć i popatrzeć z dystansem na pewne sprawy. W dzisiejszym świecie każdy się ciągle gdzieś spieszy. Ludzie zapominają o okazywaniu sobie uczuć. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że ja prawdopodobnie przeginam w drugą stronę. Ale jestem kobietą, a my już chyba tak mamy. Lubimy mieć cały czas poczucie, że jesteśmy kochane. Dla facetów wszystko jest proste. Raz powiedzą, że kochają i tak jest dopóty, dopóki tego nie odwołają. Nie widzą sensu w powtarzaniu tego co chwilę. Ale ja jak słyszę od Kubusia te bądź co bądź magiczne słowa, aż się rozpływam. Momentalnie robi mi się ciepło i jakaś taka nieopisana radość mnie ogarnia, że w końcu ktoś mnie prawdziwie kocha. W końcu komuś na mnie naprawdę zależy. W końcu znalazłam mężczyznę, którego uczucia szczerze odwzajemniam. Ja chyba Kubę kocham dlatego, że Go po prostu kocham. Skomplikowane to, wiem 😉

920390_rose_in_the_dark_2Wracając do początku „wpatruję się w różę” – różę, którą wczoraj od Niego dostałam. Wigilia wieczór, dzwonek do drzwi. Otwieram, a moim oczom ukazuje się Kubuś w nowej koszuli, którą kupiliśmy razem i z prześliczną różą w ręce. Nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy płakać ze szczęścia więc tradycyjnie zaczęłam „skomlić” jak małe dziecko 😉 Kocham w Nim to, że z łatwością potrafi mnie doprowadzać do stanów skrajności emocjonalnych. W jednej chwili potrafię się przy Nim rozpłakać ze szczęścia. Nikomu nigdy się to nie udawało. Życie z Nim nie jest łatwe. Ma wady, jak każdy (ja oczywiście też i doskonale zdaję sobie z tego sprawę), ale wie co robić, żeby je umniejszać w moich oczach. Nie chodzi o to, że przekupi mnie jakimś kwiatkiem i spokój. W ciągu 7 miesięcy dostałam od Niego, tylko a może aż dwie róże (o ile się nie mylę, może trzy). On po prostu ma jakiś taki wewnętrzny urok, któremu nie umiem się oprzeć. Choćby nie wiem jak nabroił i tak nie potrafię się na Niego długo wkurzać. Czasami sobie to wyrzucam, że być może jestem dla Niego za miękka, ale doszłam do wniosku, że związek to nie „tresowanie” partnera, tylko życie z Nim i w pewnym sensie „uczenie się” Go.

Dość o Kubie 😉 Może jeszcze kilka zdań o pasterce. Z jednej strony była taka jak co roku, z drugiej zaś była jakaś wyjątkowa. Taka sama, bo tradycyjnie stałyśmy z P. na chórze. Nasza wspaniała osiedlowa orkiestra dęta uświetniała nam mszę, skutecznie przeszkadzając w zaśnięciu. Poza tym, jak to zwykle na mszy bywa, a zwłaszcza na pasterce P. wodziła zrozpaczonym wzrokiem po zebranych w kościele, wypatrując „miłości swojego życia”. Miłości, która tak naprawdę ma ją w głębokim poważaniu, ale ona oczywiście nawet nie chce tego zauważyć. Wciąż wszystkim usilnie wmawia, że będą jeszcze razem szczęśliwi, a jeśli ktoś delikatnie próbuje otworzyć jej oczy, jest wielki foch. To tyle o P. Wracając do pasterki wyjątkowa była dlatego, że w tym roku czułam się jakoś inaczej. Bardziej pewna siebie, jakby ponad tym wszystkim, szczęśliwa i wyluzowana. Dookoła było pełno młodych, przystojnych „ogierów”, ale jakoś nie zwracałam na to uwagi. Jeszcze rok temu zważałam na każdy swój ruch nerwowo rozglądając się, czy zwracają uwagę. A w tym roku całkowicie poświęciłam się P., śpiewaniu kolęd i pewnemu młodemu dżentelmenowi, który się do nas dołączył. Śmiechu było co nie miara. Ów dżentelmen śmiało pomagał mi wyciągać najwyższe nuty w kolędach, umilał czas i dzielnie znosił moje twarde obcasy (pokopałam nieszczęśnika nimi w trakcie komunii, nie moja wina, mało miejsca było). Jakby tego było mało, chłopak jest dwa lata młodszy ode mnie, syn znajomej mojej mamy. Kojarzyłam go z widzenia i przyznam, że kiedyś mi się podobał ;D Gdyby był nieco starszy już bym się za Niego brała. Z tego co dzisiaj widziałam, łatwo by mi poszło, bo chłopak naprawdę chętny. Zagadywał mimo, że nie znaliśmy się zbyt dobrze. Widać było, że zależało mu na podtrzymaniu rozmowy. Nawet nie wiem kiedy zleciało mi te półtorej godziny. Msza się szybko skończyła, więc trzeba było towarzysza „zabaw” opuścić i wracać do rzeczywistości. W „drodze” do niej porządnie się wymarzłam, najadłam się placków i wylądowałam tutaj, myśląc o Kubie 😉

Zbliża się 4 rano… Pasowałoby się już kłaść. Chciałam odpocząć w te święta, ale jakoś mi nie wychodzi. Mam nadzieję, że jeszcze zdążę nadrobić senne zaległości. Zacznę więc od teraz…;)

PS. Całą mszę, między jednym a drugim słowem „towarzysza zabaw”, obracałam pierścionek na palcu, pierścionek „od Kuby”…