Rate this post

W prawdzie jeszcze jestem bardzo młoda, ale czuję, że znalazłam się na życiowym zakręcie. Wyciszyłam się, w pewnym sensie zamknęłam się w sobie. Dużo ostatnio myślę, niewiele mówiąc o tym komukolwiek. Jedynie Kubie wczoraj powiedziałam. Siedział prawie do 2 w nocy. Rozmawialiśmy o Bogu, o życiu i wielu innych sprawach. Czas szybko płynął. Czułam, że chyba w końcu znalazłam to czego szukałam. Kuba otworzył mi oczy na pewne sprawy. Pierwsza i najważniejsza to kwestia seksu. Już chyba kiedyś o tym pisałam-pokazał mi, że to nic złego. Jeśli dwoje ludzi się kocha i chce być ze sobą w pełni, nikt i nic nie powinno im stawać na drodze. W końcu Bóg nas do tego stworzył, by dawać i brać przyjemność. On chce naszego szczęścia, a wszelkie zakazy i ten irracjonalny strach przed karą boską jest tworem kościoła, jako instytucji.

Może kiedyś będę żałować tego co teraz mówię i myślę, ale póki co nie żałuję. Nie żałuję, że zaczęłam żyć po swojemu. Nie żałuję, że się z Nim kocham, robię mu loda, czy cokolwiek innego. Nie zamierzam tego zmienić, więc teoretycznie nie powinnam dostać rozgrzeszenia na ostatniej spowiedzi. Mimo wszystko dostałam je. W ogóle ta spowiedź była dziwna. Powiedziałam księdzu, że mam ostatnio wątpliwości, które mnie przerażają. Zapytał tylko, jakie typu są te wątpliwości. Gdy mu powiedziałam, że zastanawiam się czy Bóg w ogóle istnieje, pogadał coś kilka minut, już nawet nie wiem o czym mówił. Zapamiętałam tylko trzy zdania. Pierwsze, że podstawą tych moich wątpliwości jest życie w nieczystości. Drugie, że nie zawsze, ale dość często tego typu wątpliwości prowadzą do odejścia od Boga. Wszystko podsumował ostatnim zapamiętanym przeze mnie zdaniem, że powinniśmy wierzyć w to, że Bóg istnieje tak po prostu, nawet gdy kilkanaście lat nie czuliśmy Jego obecności. Boskie istnienie powinno być dla nas faktem normalnym i naturalnym, a postrzeganie Boga przez pryzmat naszych odczuć i doświadczeń jest niewystarczające, bądź też nawet złe. Bardzo mnie to poruszyło. Uważam, że prawdziwa wiara nie jest ogólnie przyjętą normą, ale kwestią bardzo osobistą. Ludzie rzeczywiście wierzący nie siedzą w pierwszej ławce w kościele, nie obnoszą się z tym. Wszystko przeżywają w swoim sercu i mimo, że czasem mają wątpliwości to potrafią znaleźć wystarczająco mocne argumenty, wynikające z własnego doświadczenia.

Ostatnio właśnie zastanawiam się, jak to jest z tą moją wiarą. Boję się, bo mam co raz więcej wątpliwości. Na chwilę obecną nie wyobrażam sobie życia bez Boga. Wiem, że zagryzłabym się z własnymi myślami… „Co jeśli Bóg jednak istnieje?” – to pytanie powstrzymuje mnie od podjęcia dalszych kroków. Kroków, które być może doprowadziłyby mnie tam, gdzie kiedyś Kubę. On śmiało deklaruje, że w Boga nie wierzy, że go po prostu nie ma. Wiedziałam o tym od początku i szanowałam Jego decyzję. Przeraziłam się może trochę wczoraj, gdy chcąc siebie określić użył słowa „ateista”. Mam niezbyt dobre skojarzenia z tym słowem – ćpuni, alkoholicy, zdegenerowana młodzież. Oczywiście jemu daleko do tego, mimo wszystko nie chcę, by więcej używał tego słowa w odniesieniu do siebie.

1229413_endless_walk_to_the_beyondW mojej głowie, od jakiegoś czasu, kołacze się też drugie bardzo ważne pytanie „Co jeśli Kuba ma rację i Bóg jest jedynie tworem ludzkiej wyobraźni?”. Gdyby tak było śmiało mogłabym powiedzieć, że tracę czas i niepotrzebnie się martwię. Ale gdy popatrzę na to wszystko z góry dochodzę do wniosku, że nie jest mi źle. Wiara mnie nie ogranicza, bo wyrobiłam sobie własne zdanie i jak to Kuba mówi, wierzę w to, w co mi wygodniej. Owszem, ale uważam, że wybrałam odpowiednie wartości. Ponad to, gdyby nie ta wiara, chyba trudniej byłoby mi się pogodzić ze śmiercią dziadzia. Wiedząc i wierząc w to, że po śmierci niczego nie ma (jak to Kuba twierdzi), nie widziałabym sensu w życiu. Po co się starać, zabiegać o coś? Po co żyć, wstawać codziennie rano? Po co się uczyć, zarabiać? – skoro i tak umrzemy i na nic się nam to nie przyda. To życie pozagrobowe jest jakby furtką do lepszego życia, ale nie „tam” tylko tutaj na ziemi.
Zaskoczyło mnie jeszcze to, co Kuba powiedział odnośnie duszy. Po krótkim namyśle stwierdził, że chyba jednak nie wierzy w jej istnienie. Dla mnie fakt, że człowiek ma duszę był czymś zupełnie normalnym. Nigdy nawet nie zastanawiałam się nad tym. Nawet gdybym nie uznawała Boga wierzyłabym w to, że natura obdarzyła nas czymś więcej niż zwierzęta. Nie tylko rozumem, ale i czymś ponad to, jakąś sferą duchową. Jak byłabym w stanie Kubie przyznać rację, że prawdopodobnie Boga nie ma, tak brak duszy byłby dla mnie czymś ciężkim do przyjęcia. Oczywiście nie mówię stanowczo „nie”, bo z własnego doświadczenia już wiem, że wszystko się zmienia, ludzie się zmieniają, ich poglądy na pewne sprawy się zmieniają. U mnie to można dość często ostatnio zauważyć. Zmieniam się w zastraszającym jak dla mnie tempie. Momentami tego nie ogarniam, ale staram się to akceptować i nie sprzeciwiać się naturalnym kolejom rzeczy. Kuba bardzo mi pomaga. Prawdopodobnie pomaga mi „przejść” na swoją stronę, ale nie robi tego na siłę. Pewnie gdybym na tym etapie mojego życia nie znała Go i miała jedynie kontakt z ludźmi wierzącymi nie miałabym żadnych wątpliwości, ale sądzę że by w pełni dojść do porozumienia z samym sobą trzeba wszystko „przerobić”.

Póki co, jest mi dobrze tak jak jest. Wiara, moja wiara, daje mi siłę i w pewnym sensie radość. Nie wyobrażam sobie teraz życia bez Boga i świadomego mówienia, że Go nie ma. Co będzie za parę miesięcy nie wiem, ale jestem bardzo ciekawa;)